niedziela, 30 sierpnia 2015

# 3 #



     W szpitalu św. Munga zjawiła się chwilę po tym, jak dotarli tam jej rodzice. Monika i Wendell Wilkins stali nieopodal punktu informacyjnego izby przyjęć, w towarzystwie dość drobnego, ciemnowłosego młodego człowieka, ubranego w nienaganny mugolski garnitur i żywo o czymś dyskutowali. Hermiona domyśliła się, że to jest właśnie Martinus Derwent.  Chciała podbiec do nich i mocno się przytulić, wiedziała jednak, że wyszłaby na wariatkę. Najpierw musiała porozmawiać z uzdrowicielem. 
Powoli, rozglądając się wokół siebie, zaczęła podchodzić do rozmawiających. Właściwie nic się tu nie zmieniło, ale poczekalnia wyglądała jakby znajdowali się w mugolskim szpitalu.
 - Zadbano o wszystkie pozory -pomyślała.
Już miała podejść do punktu informacyjnego, aby dla niepoznaki zapytać o Martinusa Derwenta, gdy usłyszała swoje nazwisko.
  - Panno Granger..., dobrze, że pani już jest — podchodząc do niej z wyciągniętą ręką.
  - Za chwilę porozmawiamy, a teraz niech Pani pozwoli, że przedstawię.... Państwo Willkins — skłonił się w stronę małżeństwa. 
  - A to jest właśnie nasza nieoceniona Hermiona Granger, która będzie waszym przewodnikiem.
   Dziewczyna, wymieniając uściski dłoni z rodzicami, z trudnością zachowała opanowanie. Wydawało jej się, że Monika popatrzyła na nią z czułością... Uśmiechnęła się w duchu... Już niedługo mamo..... już niedługo sobie mnie przypomnisz....
    Tymczasem Martinus przywołał jednego z sanitariuszy:
  - Paul zaprowadzi państwa do waszego pokoju, i oprowadzi was po ośrodku. Odpocznijcie po podróży, a od jutra będziecie mieli mnie dosyć — uśmiechnął się szeroko — a my Panno Granger musimy zająć się pracą jeszcze dziś. 
   

   - Nie zdążyłem się przedstawić — powiedział mężczyzna gdy już znaleźli się w jego gabinecie.
 - Martinus  Derwent, ale zdecydowanie wole po prostu Martin — i ukłonił się szarmancko.
   - Hermiona — odrzekła dziewczyna trochę zdziwiona jego zachowaniem. Po raz pierwszy widziała takiego kontaktowego uzdrowiciela. Ci, z którymi miała do tej pory do czynienia, żyli jakby w innym świecie. Byli zawsze zamyśleni i niedostępni.
   - Miło poznać tak uzdolnioną czarownicę... a tak swoją drogą, to nie chciałbym nigdy znaleźć się w zasięgu twojej różdżki dziewczyno... no, no.... trochę narozrabiałaś tym zaklęciem, ale jakoś sobie poradzimy. 
   - Ja nie  wiedziałam, a raczej nie do końca zdawałam sobie sprawę z konsekwencji ....- zaczęła cicho, ale uzdrowiciel nie pozwolił jej dokończyć. 
   - Nie obwiniaj się, przywrócimy im wspomnienia, choć to trochę potrwa. Tylko musisz mi odrobinę pomóc.
   - Ściągnęliśmy ich tu pod pozorem prac nad nową kliniką stomatologiczną — kontynuował — tak wiem, kto to jest dentysta — powiedział, uprzedzając jej pytanie.
   - Jestem półkrwi i to wyróżnia mnie wśród innych uzdrowicieli. Swego czasu miałem kaprys i prawie dwa lata pracowałem jako sanitariusz w mugolskim szpitalu, co teraz mi się przydaje. A do tego jestem gadułą, za co cię bardzo przepraszam, a w Mungu .....sama wiesz.... pracują same sztywniaki — i przybrał postawę typowego uzdrowiciela. 

     Rozmawiali tak ze dwie godziny, choć Hermiona miała w niej niewielki udział. Gadatliwy uzdrowiciel wyjaśnił jej, na czym będzie polegała jej rola w całym procesie.
 Miała tylko spędzać z nimi czas jako przewodniczka po Londynie i w miarę możliwości jak najbardziej się z nimi zaprzyjaźnić, opowiadając jak najwięcej szczegółów ze swojego dzieciństwa. Naprzemiennie z jej spotkaniami miały odbywać się zakamuflowane sesje z Martinem, podczas których odprawiać miał, jak to żartobliwie ujął, swoje "czary-mary". 
    O ile na początku była zaskoczona postawą i sposobem bycia uzdrowiciela, to teraz była zadowolona. Pamiętała doskonale, w jakim szoku byli rodzice, kiedy przyszedł pierwszy list z Hogwartu. Miała nadzieję, że ta naturalność Martina złagodzi nieco ponowne odkrycie tego, że ich córka jest czarownicą i tak naprawdę należy do dwóch światów.
 Spotykała się z nimi co drugi dzień i naprawdę miło spędzali czas. W dni wolne od "sesji z rodzicami" zaglądała do Hogwartu, ale tam wszystko już było prawie dopięte na ostatni guzik. 
     Dzisiejszy dzień miała wolny od Hogwartu, więc do południa postanowiła odwiedzić ulice Pokątną. Na każdym niemal kroku ktoś jej się kłaniał. Po tym jak Prorok Codzienny rozpisywał się nad dokonaniami ZŁOTEJ TRÓJKI, stała się bardzo rozpoznawalna.
   - Teraz wiem, jak przez te wszystkie lata czuł się Harry... -pomyślała, trochę zazdroszcząc przyjacielowi, że nie musi się przyzwyczajać do popularności.
 Hermiona nie czuła się z tym najlepiej tak  rozległą atencją, a samotne zakupy nie sprawiały jej przyjemności, wiec ograniczyła swój pobyt na Pokątnej do minimum. Zjadła szybki obiad w Dziurawym Kotle i wróciła do szpitala. Popołudnie spędziła na oddziale dziecięcym, pomagając personelowi zapanować nad małymi pacjentami. Zawsze gdy miała chwilę czasu, zaglądała do maluchów. Zazwyczaj czytała im baśnie, albo opowiadała o  Hogwarcie, a personel łapał w tym czasie chwile oddechu.
      Wracając do swojego pokoju po "mugolskiej stronie", w skrzydle, które zostało stworzone na potrzeby terapii jej rodziców, postanowiła napić się czekolady...

   Siedziała w zamyśleniu kilka minut, nie zauważyła kiedy obok kubka z czekoladą pojawił się talerzyk ze smakowicie pachnącą szarlotką.
   - Można zakłócić tę chwilę zadumy? - usłyszała serdeczny głos Martina.
   - Jasne cudotwórco — odpowiedziała żartobliwie — jak minął dzień?
 Ale chwilę później pożałowała swojego pytania. Mężczyzna  wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Musiałaby się bardzo skupić, żeby za nim nadążyć. Już wyciągała rękę, aby przyłożyć mu do ust i tym sposobem zatamować potok słów, gdy drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a na przeciwległej ścianie zatrzymał się ten sam sanitariusz, który odprowadzał jej rodziców do pokoju.
    Młody mężczyzna ledwie łapał oddech, ale jak najszybciej chciał coś powiedzieć.
   - Szuu...ka..łem... pa....na...po.....całym....szpi.....ta....lu.
Ta....kobie...ta , ta....co ...
    - Ta ze śpiączką? - podpowiedział Martin, a w odpowiedzi zobaczył tylko skinienie głowy Paula — CO z NIĄ? Co się stało, że prawie wyzionąłeś ducha, pędząc tu.
    - Ona...ona.... się budzi..... w chwilach...przytomności mówi....o jakimś dziecku — coraz spokojniej relacjonował chłopak.
    - Muszę niestety cię opuścić Hermiono, to dziwny przypadek — zapadł na krótką chwilę w zamyślenie.
    - Albo..., jeśli nie masz żadnych planów, to możesz mi towarzyszyć. - Dodał i był już prawie przy drzwiach.
     Hermiona spojrzała na niego zaciekawiona. W jednej chwili z wesołego i rozgadanego mężczyzny stał się poważnym, głęboko się nad czymś zastanawiającym się uzdrowicielem. Fascynowała ją ta błyskawiczna przemiana, chciała zobaczyć go przy pracy.
Szybko zebrała swoje rzeczy i po kilku sekundach zrównała się z nim krokiem. W milczeniu doszli do tajnego przejścia, by po chwili znaleźć się na IV piętrze. 
      - Bo widzisz, nie mamy pewności, że to czarownica. Jakieś dwa tygodnie temu jakiś zabłąkany czarodziej znalazł ją niedaleko wejścia głównego do szpitala. Od tamtego czasu nie mogliśmy wybudzić jej ze śpiączki. Oberwała klątwą, z którą nikt z nas nie miał do tej pory do czynienia. Ma strasznie zdeformowaną twarz i postępujący paraliż. Jeszcze kilka dni a w ogóle nie będzie w stanie się poruszać. To  cud, że się wybudziła. Może jest dla niej jakaś szansa. A z drugiej strony jeśli to mugolka? Tak była ubrana, nie miała różdżki. Ty będziesz bardziej pomocna w rozmowie z mugolką niż ja .....no i jesteś kobietą.....- skończył swój monolog gdy stanęli przed drzwiami w końcu korytarza.
   Hermiona tylko skinęła głową, wyjęła różdżkę, a po chwili ich ubrania zmieniły się. Teraz bardziej przypominały mugolskie kitle lekarskie, ale mieli na sobie też długie peleryny.....

    Weszli do pokoju. Na łóżku leżała siwowłosa kobieta. Ale jej twarz wyglądała jakby była z kamienia, jedynie powieki i usta nie pasowały do całości. Były nienaturalnie......żywe. Dziewczyna spojrzała na rękę kobiety. Częściowo też była już zaatakowana przez to dziwne coś, ale jej dłonie były zadbane i wypielęgnowane.
    Przez kilkadziesiąt sekund wpatrywali się w milczeniu w poruszającą się miarowo klatkę piersiową chorej. Nagle z oczu kobiety wypłynęły dwie samotne łzy, odnajdując drogę na skamieniałej skórze twarzy, niczym strumyk torujący sobie drogę wśród kamieni, a do ich uszu dobiegł szept:
.....synu wybacz mi..... 
   Martin natychmiast znalazł się przy łóżku chorej.
  - Czy mnie pani słyszy? Proszę otworzyć oczy, nic już pani nie grozi, jest pani w szpitalu — przemawiał do niej łagodnie.
  Kobieta poruszyła nieznacznie głową i powoli podniosła powieki.
  Bladoniebieskie oczy wydawały się Hermionie dziwnie znajome, ale w tamtej chwili nie mogła ich przypisać do konkretnej osoby. 
   - Jest pani w  szpitalu św. Munga w Londynie. Wie pani gdzie to jest ? - kontynuował  swój wywiad uzdrowiciel.
   Kobieta lekko skinęła głową na potwierdzenie,
   - A więc czarownica — szepnął — a czy pamięta może pani, co się stało? - tym razem kobieta zaprzeczyła, ale nie odrywała wzroku od dziewczyny. 

   - Harry Potter....muszę porozmawiać ....proszę....- wyszeptała z wielkim trudem, patrząc dziewczynie prosto w oczy i ponownie zapadła w sen.
    Martin odwrócił się z pytaniem w oczach, ale Hermiona dała mu tylko znak ręką żeby nic nie mówił. W jej głowie jedna myśl goniła drugą:
    Dlaczego Harry? Czemu ona mi się tak przyglądała?.... Skąd ja znam te oczy? Bladoniebieskie oczy....bladoniebieskie.....
   I nagle doznała olśnienia, spojrzała na mężczyznę:
   - Ja chyba wiem, kto to jest.....muszę to sprawdzić ....sorry, ale muszę to najpierw sprawdzić, porozmawiamy później — i już jej nie było w pokoju.
    


sobota, 29 sierpnia 2015

# 2 #

     Hermiona Granger usiadła przy stoliku w przyszpitalnej herbaciarni z kubkiem gorącej czekolady. Coraz więcej czasu spędzała w św. Mungu. Pomimo tego, że w ciągu ostatnich tygodni nie mogła narzekać na nudę, wciąż nie mogła się odnaleźć w nowej rzeczywistości.  
Od ostatecznej Bitwy o Hogwart minęło już półtora miesiąca. Została w zrujnowanej  szkole, bo i dokąd miała pójść? Nie chciała wracać do swojego mugolskiego domu, nie poradziłaby sobie ze wspomnieniami w samotności.
    Państwo Weasley zapraszali ją do Nory, ale nie chciała zakłócać swoją obecnością ich żałoby po stracie syna, no i nie chciała mieć za dużo wolnego czasu na rozmyślania. Między innymi właśnie o to pokłóciła się  Ronem. On jak zwykle myślał tylko o sobie.  A w Hogwarcie przynajmniej była potrzebna. Pracy było bardzo dużo, wiec na myślenie nie pozostawało jej zbyt wiele czasu. 
Wspólnie z profesor McGonagall, która została nominowana na dyrektora szkoły, organizowała prace związane z odbudową zamku. Jednak pomimo tego, że wieczorami padała ze zmęczenia, bez eliksiru słodkiego snu nie była w stanie zasnąć. Ledwie zamykała oczy widziała przed sobą wykrzywioną twarz Bellatriks Lestrange, a każdą komórką swojego ciała odczuwała ból, tak realny, że wiła się w konwulsjach. Eliksir był dla niej wybawieniem. Codziennie zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie w stanie bez niego zasnąć.

      Kiedy odbudowa Hogwartu szła pełną parą, a czarodzieje pracowali jak jedna dobrze naoliwiona maszyna, Hermiona miała coraz mniej obowiązków. Co prawda były jeszcze zebrania Zakonu Feniksa, który we współpracy z Biurem Aurorów zajmował się obecnie ściganiem i wyłapywaniem zbiegłych śmierciożerców, ale dla dziewczyny to było za mało. Cały czas jej czegoś brakowało. Coraz częściej myślała o rodzicach, wiedziała, że są bezpieczni.... ale tak bardzo za nimi tęskniła.

  Kilka dni wcześniej podczas zebrania Zakonu zapytała:
  - Czy mamy jakieś kontakty w Australii?
Większość zgromadzonych spojrzała na nią ze zdziwieniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że poza Harrym i Ronem nikt nie wiedział o tym, że aby zapewnić swoim najbliższym bezpieczeństwo częściowo zmodyfikowała im pamięć i wysłała właśnie do Australii.
 - Dlaczego interesuje cię właśnie Australia? Czyżbyś chciała nas opuścić? - zapytał Percy.
Hermiona wzięła głęboki oddech i opowiedziała, co zrobiła przed wojną.
 - A teraz chciałabym ich odnaleźć i sprowadzić do domu — zakończyła cicho.
Minerwa McGonagall spojrzała na nią przerażonym wzrokiem:
  - Na brodę Merlina dziewczyno coś ty narobiła?- powiedziała  przerażonym głosem — dlaczego nie zwróciłaś się do nas? Przecież ukryliśmy wujostwo  Harry'ego, to zabezpieczylibyśmy i twoich rodziców....- czarownica pokręciła głową i jakby sama do siebie szepnęła — dlaczego nikt o to nie zadbał....takie niedopatrzenie...takie niedopatrzenie.....
Po krótkim zastanowieniu odezwała się:
  - Panno Granger... samo odnalezienie pani rodziców nie powinno stanowić problemu — tu skinęła głową w kierunku Percy'ego. Młody mężczyzna przemknął powieki i lekko schylił głowę na znak, że rozumie — problem widzę jednak gdzie indziej. Modyfikowanie pamięci może nieść za sobą nieodwracalne skutki. Nie zawsze udaje się cofnąć zaklęcie i znano przypadki ....że tak powiem.....pomieszania zmysłów....
  - Profesor Lockhart — szepnęła Hermiona 
  - Tak, na przykład on — odparła dyrektorka, wstając z krzesła i podchodząc do kominka.
 - Oczywiście zapewnimy im jak najlepszą opiekę. A teraz proszę, wybaczcie, ale na mnie już czas. Rok szkolny zbliża się wielkimi krokami, a przecież nie chcemy przyjąć uczniów w zrujnowanym zamku — delikatnie się uśmiechnęła i już jej nie było.
  Zaledwie po czterech dniach od tamtej rozmowy, siedząca w hogwarckiej bibliotece Hermiona zauważyła niepewnie zbliżającą się skrzatkę.
  - Panienko — szepnęła skrzatka — jest  Panienka proszona do gabinetu naszej Pani Dyrektor.... - i dygnęła niepewnie.
Hermiona powoli wstała od biurka, pogłaskała delikatnie skrzatkę po głowie i równie cicho powiedziała — dziękuję kochana — i odeszła. Kątem oka zauważyła zdziwienie w oczach posłanniczki..... kolejny skrzat, który nie zaznał zbyt wiele dobra od ludzi .... 
     Po kilku minutach dotarła do gabinetu dyrektorki,  przejście było otwarte, wiec wspięła się po schodach i delikatnie zapukała do drzwi.
  - Wejdź  Hermiono — usłyszała głos swojej opiekunki. 
Jedno spojrzenie na profesor McGonagall wystarczyło dziewczynie, by zrozumieć, że coś się stało.
  - Właśnie dostałam wiadomość, że Twoi rodzice zostali odnalezieni i mają się dobrze — uśmiechnęła się ciepło — w tej chwili są w drodze do szpitala św. Munga....
 - Ale.....ale czemu do szpitala.....przecież przed chwilą powiedziała Pani, że nic im nie jest...- szepnęła łamiącym się głosem — to moja wina ....tak?
  - Nie  Hermiono, to nie jest twoja wina, zaklęcie było perfekcyjnie użyte, jednak byli pod jego wpływem zbyt długo. Potrzebna jest dłuższa kuracja, żeby je całkowicie cofnąć bez większej szkody dla ich umysłów. Oczywiście, nie będę Cię dłużej zatrzymywać drogie dziecko, chociaż będzie mi ciebie tutaj brakowało.
    Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Wielki ciężar spadł jej z serca:
   Wszystko się ułoży, w Mungu mają najlepszych w całym czarodziejskim świecie uzdrowicieli...pomyślała. 
Podbiegła do czarownicy i serdecznie ją wyściskała:
  - DZIĘKUJĘ i przepraszam za moją głupotę, dopiero wtedy na zebraniu uświadomiłam sobie jaką krzywdę mogłam im zrobić, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła....
  - Chciałaś ich chronić, to zrozumiałe — McGonagall uśmiechnęła się — a teraz już zmykaj i oczywiście czekam na wiadomości. Odwróciła się i wzięła z biurka kawałek pergaminu.

                             Martinus Derwent
                                 uzdrowiciel

  - To młody, ale bardzo zdolny uzdrowiciel, specjalizuje się w beznadziejnych  przypadkach — powiedziała dyrektorka — potomek naszej Dilys — i wymownie spojrzała na portret jednej z najznamienitszych dyrektorek Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Twoi rodzice będą naprawdę w dobrych rękach.
   - Jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia Pani Profesor. Będę w stałym kontakcie, mam tu przecież jeszcze trochę pracy.

    Najszybciej jak mogła, udała się do pokoju, który tymczasowo zajmowała, aby zabrać najniezbędniejsze rzeczy.  Szybko dokończyła plan prac na najbliższe kilka dni i po kilkunastu minutach stała przed kominkiem. Weszła w  szmaragdowe płomienie....

wtorek, 25 sierpnia 2015

# 1 #

       Kobieta leżała z półprzymkniętymi oczami, próbując przypomnieć sobie, jak znalazła się w tym ciepłym i jasnym pomieszczeniu. W głowie pojawiały się jakieś szczątkowe obrazy, które wzbudzały w niej lęk, przerażenie i ból. Otworzyła szerzej oczy, chcąc uciec przed wizjami. Rozejrzała się dookoła, ale nadal nie wiedziała, gdzie jest, chociaż wydawało jej się, że już kiedyś widziała podobne pomieszczenie. Chciała wstać, żeby sprawdzić co znajduje się za drzwiami. Ale gdy tylko uniosła się na łokciach, odczuła ból tak silny, że półprzytomna opadła na poduszkę. Nie próbowała ponownie. Pozostało jej jedynie czekać, aż ktoś  do niej przyjdzie.
        Zapadła w półsen. Jej głowę znowu zaczęły wypełniać przerażające sceny: polana w ciemnym lesie, błysk zielonego światła, ciało ciemnowłosego chłopca nieruchomo leżące na ziemi. To przecież mógł być jej syn.
Zacisnęła delikatne dłonie w pięści. Jej matczyne serce zawyło z cierpienia....miała syna, którego kochała ponad życie, miała syna, którego za wszelką cenę chciała ochronić przed wszelkim złem  tamtego świata....
Nagle w zawrotnym tempie zaczęły powracać wszystkie wspomnienia.
Nakazał jej sprawdzić, czy chłopak nie żyje. W myślach modliła się, żeby wstał, żeby dokończył dzieła, żeby dał nadzieję na lepsze jutro. Dosyć bowiem miała życia w strachu, tych wszystkich okropności które działy się dookoła. Podeszła do leżącego ciała, nachyliła się nad chłopcem tak, aby nikt nie widział jej twarzy, położyła dłoń na piersi chłopca i odetchnęła z ulgą. Żył .... jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze jest nadzieja....zebrała się w sobie. Wstała z kamiennym wyrazem twarzy i odwróciwszy się do zebranych, powiedziała: NIE ŻYJE.
   Szła w przedziwnym pochodzie śmierciożerców i zastanawiała się co będzie dalej, jak sprawić, żeby jej syn był bezpieczny, co zrobić by nie musiał płacić za grzechy ojca. Już jakiś czas temu postanowiła, że odejdzie od męża przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jednak najpierw musiała mieć pewność, że Draconowi nic nie grozi, Nie mogła się otwarcie przeciwstawić, to równało się to z wyrokiem śmierci, a wtedy nie byłoby już nikogo, kto zadbałby o bezpieczeństwo jej jedynego dziecka.
   Każde kolejne wspomnienie sprawiało jej coraz większy ból. Widziała strach w oczach syna kiedy kazali mu powrócić w szeregi śmierciożerców, wiedziała, że wolałby zostać po tej drugiej stronie, ale wiedziała również że zrobił to dla niej. Z jednej strony szczęśliwa, że odzyskała swojego pierworodnego, z drugiej natomiast, pełna strachu czy uda jej się go uchronić przed losem gorszym niż śmierć.
      Następne wspomnienie rozgrzało nieco jej zbolałe serce....siedziała z Draco na zniszczonej ławce w zaniedbanym, porośniętym chwastami ogródeczku, którego nikt nie pielęgnował od śmierci jej dalekiej ciotki. Do dworu Malfoyów nie mogli wrócić.  Wiedziała, że tam będą ich szukać w pierwszej kolejności. Wszystkim im groził Azkaban. Przecież jej apodyktyczny i bezwzględny mąż stał w pierwszym szeregu zastępów Czarnego Pana. Jak ona go nienawidziła za to, jaki im zgotował los, za krzywdę, jaką wyrządził ich jedynemu synowi. Jak nienawidziła siebie, że nie potrafiła przeciwstawić się tyranowi. Nawet teraz kiedy już wszystko się skończyło Lucjusz Malfoy ani odrobinę nie zmienił swojej postawy. Przez te kilka dni, które spędzili na odludziu, ukrywając się przed aurorami, cały czas zatruwał im życie swoimi poglądami i obsesjami, nadal wlewając jad w ich dusze. Ale Narcyza  już nic nie robiła sobie z jego zapędów. Czekała cierpliwie na okazję, aby uwolnić się od człowieka, który latami niszczył tak ją, jak i Dracona. Najchętniej przesiadywała z synem, trzymając go za rękę i przelewając na niego wszystkie pozytywne uczucia, jakie w niej pozostały. Czasem tylko prawie bezgłośnie pytał:
- I co teraz się z nami stanie mamo?
- Będzie dobrze — odpowiadała cicho, tak żeby nie usłyszał jej mąż — musi być dobrze....
Ale sama w to nie za bardzo wierzyła. Podczas bezsennych nocy zastanawiała się jak uwolnić się od męża, tak aby Draconowi nie stała się krzywda.
   W końcu podjęła decyzję. Wiedziała ze wcześniej czy później zostaną wytropieni i aresztowani, i że wtedy nie będzie już szans na jakąkolwiek rehabilitację. Nie wiedziała, jak na jej pomysł zareaguje Draco. Miała nadzieję, że jej wybaczy, że zrozumie. Była gotowa poświęcić wszystko i wszystkich — jej syn musiał być bezpieczny.
Zdawała sobie sprawę że jeśli Lucjusz nabierze, chociaż odrobiny podejrzeń co do jej planów, nie zawaha się przed niczym. 
Dzień po dniu powoli przygotowywała syna do opuszczenia tej chwilowej przystani. Plan był szalony, ale przy odrobinie szczęścia mógł się powieść......
      Zmęczona wspomnieniami zapadła w sen, tym razem nieco głębszy i spokojniejszy.