W szpitalu św. Munga zjawiła się chwilę po tym, jak dotarli tam jej rodzice. Monika i Wendell Wilkins stali nieopodal punktu informacyjnego izby przyjęć, w towarzystwie dość drobnego, ciemnowłosego młodego człowieka, ubranego w nienaganny mugolski garnitur i żywo o czymś dyskutowali. Hermiona domyśliła się, że to jest właśnie Martinus Derwent. Chciała podbiec do nich i mocno się przytulić, wiedziała jednak, że wyszłaby na wariatkę. Najpierw musiała porozmawiać z uzdrowicielem.
Powoli, rozglądając się wokół siebie, zaczęła podchodzić do rozmawiających. Właściwie nic się tu nie zmieniło, ale poczekalnia wyglądała jakby znajdowali się w mugolskim szpitalu.
- Zadbano o wszystkie pozory -pomyślała.
Już miała podejść do punktu informacyjnego, aby dla niepoznaki zapytać o Martinusa Derwenta, gdy usłyszała swoje nazwisko.
- Panno Granger..., dobrze, że pani już jest — podchodząc do niej z wyciągniętą ręką.
- Za chwilę porozmawiamy, a teraz niech Pani pozwoli, że przedstawię.... Państwo Willkins — skłonił się w stronę małżeństwa.
- A to jest właśnie nasza nieoceniona Hermiona Granger, która będzie waszym przewodnikiem.
Dziewczyna, wymieniając uściski dłoni z rodzicami, z trudnością zachowała opanowanie. Wydawało jej się, że Monika popatrzyła na nią z czułością... Uśmiechnęła się w duchu... Już niedługo mamo..... już niedługo sobie mnie przypomnisz....
Tymczasem Martinus przywołał jednego z sanitariuszy:
- Paul zaprowadzi państwa do waszego pokoju, i oprowadzi was po ośrodku. Odpocznijcie po podróży, a od jutra będziecie mieli mnie dosyć — uśmiechnął się szeroko — a my Panno Granger musimy zająć się pracą jeszcze dziś.
- Nie zdążyłem się przedstawić — powiedział mężczyzna gdy już znaleźli się w jego gabinecie.
- Martinus Derwent, ale zdecydowanie wole po prostu Martin — i ukłonił się szarmancko.
- Hermiona — odrzekła dziewczyna trochę zdziwiona jego zachowaniem. Po raz pierwszy widziała takiego kontaktowego uzdrowiciela. Ci, z którymi miała do tej pory do czynienia, żyli jakby w innym świecie. Byli zawsze zamyśleni i niedostępni.
- Miło poznać tak uzdolnioną czarownicę... a tak swoją drogą, to nie chciałbym nigdy znaleźć się w zasięgu twojej różdżki dziewczyno... no, no.... trochę narozrabiałaś tym zaklęciem, ale jakoś sobie poradzimy.
- Ja nie wiedziałam, a raczej nie do końca zdawałam sobie sprawę z konsekwencji ....- zaczęła cicho, ale uzdrowiciel nie pozwolił jej dokończyć.
- Nie obwiniaj się, przywrócimy im wspomnienia, choć to trochę potrwa. Tylko musisz mi odrobinę pomóc.
- Ściągnęliśmy ich tu pod pozorem prac nad nową kliniką stomatologiczną — kontynuował — tak wiem, kto to jest dentysta — powiedział, uprzedzając jej pytanie.
- Jestem półkrwi i to wyróżnia mnie wśród innych uzdrowicieli. Swego czasu miałem kaprys i prawie dwa lata pracowałem jako sanitariusz w mugolskim szpitalu, co teraz mi się przydaje. A do tego jestem gadułą, za co cię bardzo przepraszam, a w Mungu .....sama wiesz.... pracują same sztywniaki — i przybrał postawę typowego uzdrowiciela.
Rozmawiali tak ze dwie godziny, choć Hermiona miała w niej niewielki udział. Gadatliwy uzdrowiciel wyjaśnił jej, na czym będzie polegała jej rola w całym procesie.
Miała tylko spędzać z nimi czas jako przewodniczka po Londynie i w miarę możliwości jak najbardziej się z nimi zaprzyjaźnić, opowiadając jak najwięcej szczegółów ze swojego dzieciństwa. Naprzemiennie z jej spotkaniami miały odbywać się zakamuflowane sesje z Martinem, podczas których odprawiać miał, jak to żartobliwie ujął, swoje "czary-mary".
O ile na początku była zaskoczona postawą i sposobem bycia uzdrowiciela, to teraz była zadowolona. Pamiętała doskonale, w jakim szoku byli rodzice, kiedy przyszedł pierwszy list z Hogwartu. Miała nadzieję, że ta naturalność Martina złagodzi nieco ponowne odkrycie tego, że ich córka jest czarownicą i tak naprawdę należy do dwóch światów.
Spotykała się z nimi co drugi dzień i naprawdę miło spędzali czas. W dni wolne od "sesji z rodzicami" zaglądała do Hogwartu, ale tam wszystko już było prawie dopięte na ostatni guzik.
Dzisiejszy dzień miała wolny od Hogwartu, więc do południa postanowiła odwiedzić ulice Pokątną. Na każdym niemal kroku ktoś jej się kłaniał. Po tym jak Prorok Codzienny rozpisywał się nad dokonaniami ZŁOTEJ TRÓJKI, stała się bardzo rozpoznawalna.
- Teraz wiem, jak przez te wszystkie lata czuł się Harry... -pomyślała, trochę zazdroszcząc przyjacielowi, że nie musi się przyzwyczajać do popularności.
Hermiona nie czuła się z tym najlepiej tak rozległą atencją, a samotne zakupy nie sprawiały jej przyjemności, wiec ograniczyła swój pobyt na Pokątnej do minimum. Zjadła szybki obiad w Dziurawym Kotle i wróciła do szpitala. Popołudnie spędziła na oddziale dziecięcym, pomagając personelowi zapanować nad małymi pacjentami. Zawsze gdy miała chwilę czasu, zaglądała do maluchów. Zazwyczaj czytała im baśnie, albo opowiadała o Hogwarcie, a personel łapał w tym czasie chwile oddechu.
Wracając do swojego pokoju po "mugolskiej stronie", w skrzydle, które zostało stworzone na potrzeby terapii jej rodziców, postanowiła napić się czekolady...
Siedziała w zamyśleniu kilka minut, nie zauważyła kiedy obok kubka z czekoladą pojawił się talerzyk ze smakowicie pachnącą szarlotką.
- Można zakłócić tę chwilę zadumy? - usłyszała serdeczny głos Martina.
- Jasne cudotwórco — odpowiedziała żartobliwie — jak minął dzień?
Ale chwilę później pożałowała swojego pytania. Mężczyzna wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Musiałaby się bardzo skupić, żeby za nim nadążyć. Już wyciągała rękę, aby przyłożyć mu do ust i tym sposobem zatamować potok słów, gdy drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a na przeciwległej ścianie zatrzymał się ten sam sanitariusz, który odprowadzał jej rodziców do pokoju.
Młody mężczyzna ledwie łapał oddech, ale jak najszybciej chciał coś powiedzieć.
- Szuu...ka..łem... pa....na...po.....całym....szpi.....ta....lu.
Ta....kobie...ta , ta....co ...
- Ta ze śpiączką? - podpowiedział Martin, a w odpowiedzi zobaczył tylko skinienie głowy Paula — CO z NIĄ? Co się stało, że prawie wyzionąłeś ducha, pędząc tu.
- Ona...ona.... się budzi..... w chwilach...przytomności mówi....o jakimś dziecku — coraz spokojniej relacjonował chłopak.
- Muszę niestety cię opuścić Hermiono, to dziwny przypadek — zapadł na krótką chwilę w zamyślenie.
- Albo..., jeśli nie masz żadnych planów, to możesz mi towarzyszyć. - Dodał i był już prawie przy drzwiach.
Hermiona spojrzała na niego zaciekawiona. W jednej chwili z wesołego i rozgadanego mężczyzny stał się poważnym, głęboko się nad czymś zastanawiającym się uzdrowicielem. Fascynowała ją ta błyskawiczna przemiana, chciała zobaczyć go przy pracy.
Szybko zebrała swoje rzeczy i po kilku sekundach zrównała się z nim krokiem. W milczeniu doszli do tajnego przejścia, by po chwili znaleźć się na IV piętrze.
- Bo widzisz, nie mamy pewności, że to czarownica. Jakieś dwa tygodnie temu jakiś zabłąkany czarodziej znalazł ją niedaleko wejścia głównego do szpitala. Od tamtego czasu nie mogliśmy wybudzić jej ze śpiączki. Oberwała klątwą, z którą nikt z nas nie miał do tej pory do czynienia. Ma strasznie zdeformowaną twarz i postępujący paraliż. Jeszcze kilka dni a w ogóle nie będzie w stanie się poruszać. To cud, że się wybudziła. Może jest dla niej jakaś szansa. A z drugiej strony jeśli to mugolka? Tak była ubrana, nie miała różdżki. Ty będziesz bardziej pomocna w rozmowie z mugolką niż ja .....no i jesteś kobietą.....- skończył swój monolog gdy stanęli przed drzwiami w końcu korytarza.
Hermiona tylko skinęła głową, wyjęła różdżkę, a po chwili ich ubrania zmieniły się. Teraz bardziej przypominały mugolskie kitle lekarskie, ale mieli na sobie też długie peleryny.....
Weszli do pokoju. Na łóżku leżała siwowłosa kobieta. Ale jej twarz wyglądała jakby była z kamienia, jedynie powieki i usta nie pasowały do całości. Były nienaturalnie......żywe. Dziewczyna spojrzała na rękę kobiety. Częściowo też była już zaatakowana przez to dziwne coś, ale jej dłonie były zadbane i wypielęgnowane.
Przez kilkadziesiąt sekund wpatrywali się w milczeniu w poruszającą się miarowo klatkę piersiową chorej. Nagle z oczu kobiety wypłynęły dwie samotne łzy, odnajdując drogę na skamieniałej skórze twarzy, niczym strumyk torujący sobie drogę wśród kamieni, a do ich uszu dobiegł szept:
.....synu wybacz mi.....
Martin natychmiast znalazł się przy łóżku chorej.
- Czy mnie pani słyszy? Proszę otworzyć oczy, nic już pani nie grozi, jest pani w szpitalu — przemawiał do niej łagodnie.
Kobieta poruszyła nieznacznie głową i powoli podniosła powieki.
Bladoniebieskie oczy wydawały się Hermionie dziwnie znajome, ale w tamtej chwili nie mogła ich przypisać do konkretnej osoby.
- Jest pani w szpitalu św. Munga w Londynie. Wie pani gdzie to jest ? - kontynuował swój wywiad uzdrowiciel.
Kobieta lekko skinęła głową na potwierdzenie,
- A więc czarownica — szepnął — a czy pamięta może pani, co się stało? - tym razem kobieta zaprzeczyła, ale nie odrywała wzroku od dziewczyny.
- Harry Potter....muszę porozmawiać ....proszę....- wyszeptała z wielkim trudem, patrząc dziewczynie prosto w oczy i ponownie zapadła w sen.
Martin odwrócił się z pytaniem w oczach, ale Hermiona dała mu tylko znak ręką żeby nic nie mówił. W jej głowie jedna myśl goniła drugą:
- Hermiona — odrzekła dziewczyna trochę zdziwiona jego zachowaniem. Po raz pierwszy widziała takiego kontaktowego uzdrowiciela. Ci, z którymi miała do tej pory do czynienia, żyli jakby w innym świecie. Byli zawsze zamyśleni i niedostępni.
- Miło poznać tak uzdolnioną czarownicę... a tak swoją drogą, to nie chciałbym nigdy znaleźć się w zasięgu twojej różdżki dziewczyno... no, no.... trochę narozrabiałaś tym zaklęciem, ale jakoś sobie poradzimy.
- Ja nie wiedziałam, a raczej nie do końca zdawałam sobie sprawę z konsekwencji ....- zaczęła cicho, ale uzdrowiciel nie pozwolił jej dokończyć.
- Nie obwiniaj się, przywrócimy im wspomnienia, choć to trochę potrwa. Tylko musisz mi odrobinę pomóc.
- Ściągnęliśmy ich tu pod pozorem prac nad nową kliniką stomatologiczną — kontynuował — tak wiem, kto to jest dentysta — powiedział, uprzedzając jej pytanie.
- Jestem półkrwi i to wyróżnia mnie wśród innych uzdrowicieli. Swego czasu miałem kaprys i prawie dwa lata pracowałem jako sanitariusz w mugolskim szpitalu, co teraz mi się przydaje. A do tego jestem gadułą, za co cię bardzo przepraszam, a w Mungu .....sama wiesz.... pracują same sztywniaki — i przybrał postawę typowego uzdrowiciela.
Rozmawiali tak ze dwie godziny, choć Hermiona miała w niej niewielki udział. Gadatliwy uzdrowiciel wyjaśnił jej, na czym będzie polegała jej rola w całym procesie.
Miała tylko spędzać z nimi czas jako przewodniczka po Londynie i w miarę możliwości jak najbardziej się z nimi zaprzyjaźnić, opowiadając jak najwięcej szczegółów ze swojego dzieciństwa. Naprzemiennie z jej spotkaniami miały odbywać się zakamuflowane sesje z Martinem, podczas których odprawiać miał, jak to żartobliwie ujął, swoje "czary-mary".
O ile na początku była zaskoczona postawą i sposobem bycia uzdrowiciela, to teraz była zadowolona. Pamiętała doskonale, w jakim szoku byli rodzice, kiedy przyszedł pierwszy list z Hogwartu. Miała nadzieję, że ta naturalność Martina złagodzi nieco ponowne odkrycie tego, że ich córka jest czarownicą i tak naprawdę należy do dwóch światów.
Spotykała się z nimi co drugi dzień i naprawdę miło spędzali czas. W dni wolne od "sesji z rodzicami" zaglądała do Hogwartu, ale tam wszystko już było prawie dopięte na ostatni guzik.
Dzisiejszy dzień miała wolny od Hogwartu, więc do południa postanowiła odwiedzić ulice Pokątną. Na każdym niemal kroku ktoś jej się kłaniał. Po tym jak Prorok Codzienny rozpisywał się nad dokonaniami ZŁOTEJ TRÓJKI, stała się bardzo rozpoznawalna.
- Teraz wiem, jak przez te wszystkie lata czuł się Harry... -pomyślała, trochę zazdroszcząc przyjacielowi, że nie musi się przyzwyczajać do popularności.
Hermiona nie czuła się z tym najlepiej tak rozległą atencją, a samotne zakupy nie sprawiały jej przyjemności, wiec ograniczyła swój pobyt na Pokątnej do minimum. Zjadła szybki obiad w Dziurawym Kotle i wróciła do szpitala. Popołudnie spędziła na oddziale dziecięcym, pomagając personelowi zapanować nad małymi pacjentami. Zawsze gdy miała chwilę czasu, zaglądała do maluchów. Zazwyczaj czytała im baśnie, albo opowiadała o Hogwarcie, a personel łapał w tym czasie chwile oddechu.
Wracając do swojego pokoju po "mugolskiej stronie", w skrzydle, które zostało stworzone na potrzeby terapii jej rodziców, postanowiła napić się czekolady...
Siedziała w zamyśleniu kilka minut, nie zauważyła kiedy obok kubka z czekoladą pojawił się talerzyk ze smakowicie pachnącą szarlotką.
- Można zakłócić tę chwilę zadumy? - usłyszała serdeczny głos Martina.
- Jasne cudotwórco — odpowiedziała żartobliwie — jak minął dzień?
Ale chwilę później pożałowała swojego pytania. Mężczyzna wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Musiałaby się bardzo skupić, żeby za nim nadążyć. Już wyciągała rękę, aby przyłożyć mu do ust i tym sposobem zatamować potok słów, gdy drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a na przeciwległej ścianie zatrzymał się ten sam sanitariusz, który odprowadzał jej rodziców do pokoju.
Młody mężczyzna ledwie łapał oddech, ale jak najszybciej chciał coś powiedzieć.
- Szuu...ka..łem... pa....na...po.....całym....szpi.....ta....lu.
Ta....kobie...ta , ta....co ...
- Ta ze śpiączką? - podpowiedział Martin, a w odpowiedzi zobaczył tylko skinienie głowy Paula — CO z NIĄ? Co się stało, że prawie wyzionąłeś ducha, pędząc tu.
- Ona...ona.... się budzi..... w chwilach...przytomności mówi....o jakimś dziecku — coraz spokojniej relacjonował chłopak.
- Muszę niestety cię opuścić Hermiono, to dziwny przypadek — zapadł na krótką chwilę w zamyślenie.
- Albo..., jeśli nie masz żadnych planów, to możesz mi towarzyszyć. - Dodał i był już prawie przy drzwiach.
Hermiona spojrzała na niego zaciekawiona. W jednej chwili z wesołego i rozgadanego mężczyzny stał się poważnym, głęboko się nad czymś zastanawiającym się uzdrowicielem. Fascynowała ją ta błyskawiczna przemiana, chciała zobaczyć go przy pracy.
Szybko zebrała swoje rzeczy i po kilku sekundach zrównała się z nim krokiem. W milczeniu doszli do tajnego przejścia, by po chwili znaleźć się na IV piętrze.
- Bo widzisz, nie mamy pewności, że to czarownica. Jakieś dwa tygodnie temu jakiś zabłąkany czarodziej znalazł ją niedaleko wejścia głównego do szpitala. Od tamtego czasu nie mogliśmy wybudzić jej ze śpiączki. Oberwała klątwą, z którą nikt z nas nie miał do tej pory do czynienia. Ma strasznie zdeformowaną twarz i postępujący paraliż. Jeszcze kilka dni a w ogóle nie będzie w stanie się poruszać. To cud, że się wybudziła. Może jest dla niej jakaś szansa. A z drugiej strony jeśli to mugolka? Tak była ubrana, nie miała różdżki. Ty będziesz bardziej pomocna w rozmowie z mugolką niż ja .....no i jesteś kobietą.....- skończył swój monolog gdy stanęli przed drzwiami w końcu korytarza.
Hermiona tylko skinęła głową, wyjęła różdżkę, a po chwili ich ubrania zmieniły się. Teraz bardziej przypominały mugolskie kitle lekarskie, ale mieli na sobie też długie peleryny.....
Weszli do pokoju. Na łóżku leżała siwowłosa kobieta. Ale jej twarz wyglądała jakby była z kamienia, jedynie powieki i usta nie pasowały do całości. Były nienaturalnie......żywe. Dziewczyna spojrzała na rękę kobiety. Częściowo też była już zaatakowana przez to dziwne coś, ale jej dłonie były zadbane i wypielęgnowane.
Przez kilkadziesiąt sekund wpatrywali się w milczeniu w poruszającą się miarowo klatkę piersiową chorej. Nagle z oczu kobiety wypłynęły dwie samotne łzy, odnajdując drogę na skamieniałej skórze twarzy, niczym strumyk torujący sobie drogę wśród kamieni, a do ich uszu dobiegł szept:
.....synu wybacz mi.....
Martin natychmiast znalazł się przy łóżku chorej.
- Czy mnie pani słyszy? Proszę otworzyć oczy, nic już pani nie grozi, jest pani w szpitalu — przemawiał do niej łagodnie.
Kobieta poruszyła nieznacznie głową i powoli podniosła powieki.
Bladoniebieskie oczy wydawały się Hermionie dziwnie znajome, ale w tamtej chwili nie mogła ich przypisać do konkretnej osoby.
- Jest pani w szpitalu św. Munga w Londynie. Wie pani gdzie to jest ? - kontynuował swój wywiad uzdrowiciel.
Kobieta lekko skinęła głową na potwierdzenie,
- A więc czarownica — szepnął — a czy pamięta może pani, co się stało? - tym razem kobieta zaprzeczyła, ale nie odrywała wzroku od dziewczyny.
- Harry Potter....muszę porozmawiać ....proszę....- wyszeptała z wielkim trudem, patrząc dziewczynie prosto w oczy i ponownie zapadła w sen.
Martin odwrócił się z pytaniem w oczach, ale Hermiona dała mu tylko znak ręką żeby nic nie mówił. W jej głowie jedna myśl goniła drugą:
Dlaczego Harry? Czemu ona mi się tak przyglądała?.... Skąd ja znam te oczy? Bladoniebieskie oczy....bladoniebieskie.....
I nagle doznała olśnienia, spojrzała na mężczyznę:
- Ja chyba wiem, kto to jest.....muszę to sprawdzić ....sorry, ale muszę to najpierw sprawdzić, porozmawiamy później — i już jej nie było w pokoju.
I nagle doznała olśnienia, spojrzała na mężczyznę:
- Ja chyba wiem, kto to jest.....muszę to sprawdzić ....sorry, ale muszę to najpierw sprawdzić, porozmawiamy później — i już jej nie było w pokoju.