Hej Hello!
Wróciłam.... cieszycie się?
Zaglądacie tu jeszcze? Mam cichą nadzieję że tak. Zastój był naprawdę olbrzymi, ale uwierzcie że za jasną cholerkę nie byłam w stanie zabrać się do pisania. Wypadłam z rytmu,wen pojechał na wakacje i tak mu się spodobało że wracać nie chciał. No i trzeba było iść w końcu do pracy. Ha a żeby cokolwiek naskrobać musiałam sama przeczytać swoje dotychczasowe wypociny. Ten rozdział męczyłam ze trzy miesiące i do końca nie jestem przekonana czy zgrał się z całością i czy całkowicie go nie przesłodziłam. Ale myślę że mi dacie znać jak przegięłam.
Pozdrawiam cieplutko...... Wasza Kropeczka....
Po wyjściu Hermiony, Draco oraz Blaise’a i Davida w gabinecie dyrektorki Hogwartu zapanowała niezręczna cisza. To co miało za chwilę nastąpić nie mogło być przyjemne dla nikogo ze zgromadzonych. Ginny kurczowo trzymała matkę za rękę jakby obawiając się o jej stan psychiczny - przecież nadal nie pozbierała się po utracie dwóch synów, a tu kolejny szok. Artur również z niepokojem spoglądał to na żonę, to na syna. Harry po raz kolejny usiłował poukładać sobie wydarzenia ostatnich godzin beznamiętnie patrząc przed siebie i unikając bezpośredniego kontaktu wzrokowego z Ronem. Jedynie ten który był sprawcą całego zamieszania beztrosko wpatrywał się okno, a jego wyraz twarzy zdawał się wyrażać totalne znudzenie i niezrozumienie całej sytuacji. W całej jego postawie nie można było uświadczyć nawet odrobiny pokory i nawet piorunujące spojrzenia Molly zdawały się nie robić na nim żadnego wrażenia. Niezręczną ciszę przerwała w końcu profesor McGonagall.
— Cóż panie Weasley…. nigdy nie przypuszczałam że będę zmuszona podjąć w stosunku do pana tak drastyczne kroki, ale nie mam innego wyjścia. Sytuacja jest na tyle poważna, że nie mogę tak po prostu zawierzyć pana słowom. Dopuściłeś się dziecko użycia zaklęcia niewybaczalnego na innym uczniu, co samo w sobie jest karane pobytem w Azkabanie — energicznie podniosła się zza biurka i podeszła do swojego wychowanka z niewielką buteleczką w ręce.
—`Niczego nie będę pił – warknął Ron przez zaciśnięte zęby i ostentacyjnie odwrócił głowę — już powiedziałem wszystko co miałem do powiedzenia.
— Ron, nie pogrążaj się jeszcze bardziej — Harry zwrócił twarz w kierunku rudzielca. — Nie zmuszaj nas do użycia siły i do traktowania cię jak przestępcy.
— Teraz jestem przestępcą, tak? Idź do swojego nowego przyjaciela, on na pewno nim nie jest. — Ron zmrużonymi oczami prześlizgnął się po zgromadzonych w gabinecie — wszyscy macie nie po kolei w głowach. Chronicie tą gnidę i rozczulacie się nad śmierciusem. Powinien gnić z tatuśkiem w Azkabanie, a nie ….
— Dość Ronaldzie! — Głos Pani Weasley wyrażał najgłębsze oburzenie, a jego ton sprawił że Ginny przebiegły ciarki po plecach i instynktownie puściła rękę matki. — Natychmiast przyjmiesz veritaserum i odpowiesz na wszystkie pytania. W przeciwnym wypadku osobiście powiadomię biuro aurorów.
— Ale mamo… — chciał ostro zaprotestować i nadal przekonywać rodzicielkę do swoich poglądów, jednak ta posłała mu jedno z tych swoich spojrzeń, pod którym spokorniałby chyba nawet sam Voldemort, no gdyby oczywiście żył i było mu dane stanąć przed rozwścieczoną Molly.
Ron był w pełni świadomy że nie uda mu się wywinąć z całej sytuacji, jednak kiedy chłopak wbił sobie coś do swojego rudego łba, to mógłby stawać do zawodów z najbardziej upartymi osłami, a i tak te stworzenia nie miałyby żadnych szans na wygraną. I choć poddał się woli matki, tuż przed przyjęciem eliksiru prawdy nie omieszkał po raz kolejny prawie wykrzyczeć zgromadzonym jak to są ślepi, jak dają się wodzić Malfoy’owi za nosy i że rzeczony Ślizgon na pewno podaje Hermionie jakiś eliksir, skoro ta zachowuje się jak dziwka. Tego było za wiele nawet dla Harry’ego.
— Przestań.W.Końcu. Obrażać Hermionę!... tylko dlatego, że nie rozumiesz kompletnie nic, z tego co widzisz i co się dookoła ciebie dzieje Ron – wywarczał Potter niemalże miotając błyskawice z mocno zmrużonych oczu. – Nie masz najbledszego pojęcia o sytuacji, bo nie są w stanie dotrzeć do ciebie nawet najbardziej oczywiste informacje, jak ta, że Voldemort może i nie żyje, ale jego miejsce chce zająć KTOŚ, kto nadal jest dla nas niewidzialny i anonimowy, a jeśli pozwolimy mu działać, może być po stokroć bardziej niebezpieczny niż beznosy był kiedykolwiek. Dorośnij w końcu Ron i przestań zachowywać się jak skrzywdzony szczeniak! – Harry wziął kilka głębokich oddechów, by choć trochę uspokoić buzującą w nim złość. – Przyjmij też do wiadomości, że wszystkie ze zgromadzonych tu osób udzieliły Malfoy’owi kredytu zaufania, nie na podstawie, jak ci się pewnie wydaje, jego czarującego uśmiechu i słodkich słówek, tylko po wielokrotnym, wnikliwym zbadaniu jego prawdomówności wszelkimi dostępnymi magicznymi sposobami. Chyba nie chcesz mi powiedzieć że nie wierzysz w nieomylność magii? Bo jeśli nawet to kwestionujesz, to jesteś niegodny uważać siebie za czarodzieja.
Już nieco bardziej opanowany popatrzył ze smutkiem na chłopaka, który do niedawna był mu bliski jak brat, dla którego gotów był poświęcić nawet życie, z którym walczył ramię w ramię i który był mu podporą od ich pierwszego spotkania w Hogwart Expressie. Ron jednak był nieugięty.
— Ale to Malfoy, szumowina która zatruwała nam życie przez lata… jak mogłeś mu tak nagle zaufać… zdradziłeś mnie… i Hermiona też...
— Nie Ron, jeśli ktoś tu kogoś zdradził...to ty zaufanie Hermiony. I dla twojej wiedzy, właśnie w tej chwili to Hermiona i Draco narażają swoje życie i znowu walczą o przyszłość czarodziejskiego świata.Teraz oni są kluczami… być może nawet dla ocalenia twojej duszy od pogrążenia się w całkowitym mroku… Bo jesteś na najlepszej drodze ku temu. A teraz grzecznie wypij veritaserum, albo sam ci je wleję do gardła. Uwierz że sporo się nauczyłem tego lata pracując z aurorami i twój upór nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Chyba nie chcesz spędzić długich lat w Azkabanie – Harry uśmiechnął się nieznacznie unosząc kąciki ust, co nadało jego twarzy dość złowrogi wyraz - i skazać swoje dziecko na wychowywanie się bez ojca. No chyba że tego też się będziesz wypierał.
Rudzielec podniósł gwałtownie głowę i spojrzał na Harry’ego z całkowitym niezrozumieniem. Zdawało się, że przez dłuższy moment analizuje ostatnie słowa Gryfona. W końcu zachłysnął się oddechem, jakby przypomniał sobie że to niezbędny proces utrzymujący go przy życiu. Wraz z powietrzem napełniającym jego płuca spłynęło na niego zrozumienie ostatniego zdania wypowiedzianego przez Pottera. Wcześniej jakby ta wiadomość do niego wcale nie dotarła, a może celowo nie dopuszczał jej do siebie, ale teraz...wiedział że wypieranie się ojcostwa na nic się zda. W przeciwieństwie do mugolskich technik, w czarodziejskim świecie ustalenie tego faktu było niezwykle proste i nie trzeba było zwlekać do narodzin dziecka. Miał również świadomość tego że jeśli w jakikolwiek sposób próbowałby się wymigać od odpowiedzialności, Molly Weasley zamieniłaby jego życie w piekło. Jego matka nigdy nie dopuściłaby aby potomek któregokolwiek z jej dzieci wychowywał się w niepełnej rodzinie. A on...On nawet nie pamiętał imienia tamtej dziewczyny. Z resztą, niewiele pamiętał z okresu tuż po zwycięstwie. Pierwsze dni to była niekończąca się fala opowiadań, zeznań i spotkań towarzyskich podczas których świętowano zwycięstwo i królowała na nich Ognista Whisky w naprawdę olbrzymich ilościach. W końcu był bohaterem, był w centrum uwagi, na jedną krótką chwilę wyszedł z cienia wielkiego Harry’ego Potter’a, a dziewczyny lgnęły do niego jak pszczoły do kwitnących kwiatów. Nawet nie zauważył kiedy zaczął uczestniczyć sam w celebrowaniu zwycięstwa. Umknął jego uwadze moment kiedy Hermiona i Harry zaczęli pojawiać się tylko na krótkie chwile, a później całkowicie przestali bywać na podobnych imprezach. Gdy on budził się rano z olbrzymim bólem głowy i negatywnymi skutkami spożycia nadmiernej ilości alkoholu ich już nie było w Norze, a z kolei jak on wracał po kolejnym zakrapianym wieczorze, Hermiona i Harry już spali po wyczerpujących dniach poświęconych odbudowie czarodziejskiego świata i przywróceniu ładu i porządku. Matka go umoralniała i wciąż zrzędziła albo się rozklejała i była nieobecna duchem całymi dniami.Ojciec (podobnie jak Harry) był gościem w domu, Hermiona - albo jej nie było, a jak już udało im chwilę porozmawiać, wciąż mówiła tylko o szkole i o odbudowie i wciąż miała pretensje o to że tak beztrosko do wszystkiego podchodzi i nie angażuje się kompletnie w nic.Miał tego serdecznie dosyć, więc coraz częściej pojawiał się w różnych pubach i barach, gdzie był rozpoznawalny i zawsze znalazł jakieś towarzystwo. Początkowo tylko do picia, a potem już bez żadnych skrupułów zaczął korzystać z przyjemności oferowanych mu przez kobiety. Tłumaczył to sobie tym, że przecież ma prawo się zabawić i odreagować po tym co przeżyli przez ostatnie lata, a skoro Hermiona jest zimna jak ryba i jak do tej pory nie doszło między nimi do niczego więcej poza kilkoma pocałunkami, więc czemu ma odrobinę nie uprzyjemnić sobie życia. A teraz będzie ojcem? Będzie musiał związać się z kobietą która miała być jedynie niewielkim przerywnikiem w jego życiu i będzie musiał definitywnie zrezygnować z Hermiony? Wciąż nie docierało do niego, że od dawna już nie ma szans u tej konkretnej dziewczyny, cały czas wmawiał sobie że to wszystko przez Malfoy’a, że mu ją odebrał byle tylko się wybielić, że musi jej coś podawać, bo sama nigdy dobrowolnie nie zrobiłaby czegoś takiego. A on, Ronald Weasley ją od tego wyzwoli, uratuje spod wpływu oślizłego węża i będą żyli długo i szczęśliwie… A dziecko? No cóż, jakoś i to się ułoży. Nikt go nie zmusi do ślubu z przypadkową dziewczyną, nikt nie zamknie go w Azkabanie...
Wszyscy zgromadzeni w gabinecie bacznie obserwowali jak najmłodszy przedstawiciel klanu rudowłosych toczy ze sobą wewnętrzną walkę. Kiedy byli praktycznie przekonani że chłopak sięgnął po rozum do głowy i zacznie dobrowolnie współpracować, coś zmieniło się tak w jego dotychczas prawie swobodnej postawie, jak i w wyrazie jego oczu. Jego postać przybrała obronną postawę, jakby szykował się na odparcie ataku a oczy nabrały wyrazu zaszczutego zwierzęcia. Na kilka sekund błękit zmętniał, jakby spowity gęstą mgłą, by po tej chwili ukazać się ciemnym granatem pochmurnego nieba. Zanim zdążyli jakkolwiek zareagować, Ron wyskoczył jakby ktoś wystrzelił go z procy i z niespotykaną nawet jak na niego siłą, roztrącając wszystkich, wybiegł z pokoju głośno trzaskając drzwiami.
Harry zerwał się niemal instynktownie i rzucił w pościg za byłym już przyjacielem, który teraz awansował na status poszukiwanego. Jakież było jego zdumienie, gdy po pokonaniu kamiennych schodów zastał zasypane gruzem przejście na korytarz. Wielu rzeczy mógł się spodziewać po Ronie, ale nie tego, że posunie się do czegoś takiego. Chwilę później dołączyli do niego Pan Weasley i Ginny. Zanim udało im się usunąć zawalidrogę upłynęło kilkanaście cennych sekund, a gdy w końcu wydostali się na korytarz po Ronie nie było już śladu. Korytarz był pusty, i jak na złość nie wisiał tu nawet jeden obraz który można byłoby ewentualnie przepytać. Gryfon rozejrzał się z rezygnacją i zwrócił do nieco zagubionego w tej sytuacji Artura. Jedyna nadzieja w odnalezieniu Rona, jeśli nadal znajdował się na terenie szkoły to Mapa Huncwotów. Zdawał sobie sprawę, że zbyt wiele czasu upłynie, zanim do niej dotrze, ale przynajmniej musiał spróbować.
— Niech Pan niech wraca do gabinetu i uspokoi żonę - chłopak zwrócił się do swojego przyszłego teścia – a my sprawdzimy kilka miejsc. Jeśli nie udało mu się opuścić szkoły to go znajdziemy… A i wyślijcie patronusa do Hagrida, niech obserwuje ścieżki prowadzące do Zakazanego Lasu… – ostatnie słowa wypowiedział już w biegu. W ostatniej chwili zmienił zdanie i postanowił najpierw odwiedzić dormitorium Prefektów Naczelnych. Po pierwsze, było tam bliżej niż do Wieży Gryffindoru, a po drugie, i to było ważniejsze, było możliwe że Hermiona i Draco jeszcze nie opuścili Hogwartu, a oni w pierwszej kolejności powinni dowiedzieć się o ucieczce Rona. Może i nie zaangażują się w bezpośrednie poszukiwania, ale ich pomoc od strony czysto logistycznej może okazać się bezcenna. I znając życie, Zabini i David jeszcze nie wrócili na zajęcia, więc będą mogli zasilić szeregi grupy poszukiwawczej, no i będzie mógł przy pomocy kominka dostać się do salonu Gryfonów, co zaoszczędzi trochę czasu i szaleńczego biegu z przeszkodami, jakim byłoby pokonanie niezliczonej ilości humorzastych schodów.
Pędził tak szybko, że przez moment zapomniał o Ginny, która mimo że miała dość dobrze wypracowaną kondycję, została sporo w tyle.
— Harry! Zaczekaj... – krzyknęła z trudem łapiąc powietrze. Potter zwolnił tylko trochę i tylko po to, by przez ramię odkrzyknąć.
— Spotkamy się u Hermiony. Popytaj po drodze portrety! – I pobiegł dalej. Sam nie wiedział co w niego wstąpiło, ale za wszelką cenę chciał dopaść byłego przyjaciela. Ten wzrok, te niegdyś łagodne, błękitne oczy….. Teraz był pewien, że albo Ron jest pod wpływem jakiegoś zaklęcia, albo…. co wydawało się wręcz nieprawdopodobne, wpływ jaki miał na niego horkruks nie minął. Obawiał się najgorszego, że mimo zniszczenia tej przeklętej rzeczy, jakaś znikoma część duszy Voldemorta zdołała przeniknąć serce prawego niegdyś Gryfona. Cokolwiek by to nie było, poczuwał się do tego by go odnaleźć.
W końcu dobiegł do celu. Chwilę stał przed wejściem by wyrównać oddech, jednak gdy przekroczył próg wiedział już że się spóźnił. W salonie prefektów siedział jedynie Zabini i Motta, którzy wpatrywali się w niego z niemym pytaniem wypisanym na twarzach.
— Weasley uciekł z gabinetu… – bardziej wysapał niż powiedział podchodząc do kominka – idę po mapę, zaraz wracam.
W tym samym czasie dwójka prefektów w milczeniu przemierzała szpitalne korytarze. Zazwyczaj pojawiali się tu podczas weekendów, Draco spędzał wtedy czas przy łóżku matki, która nie zdawała sobie z tego sprawy. Otoczona przez zaklęcia utrzymywana była w stanie podobnym do mugolskiej śpiączki farmakologicznej. Eliksir który dostawała co prawda zahamował rozprzestrzenianie się narośli, jednak nie dawało się nie zauważyć, że skutki klątwy czyniły coraz większe spustoszenie na ciele tej niegdyś zadbanej i perfekcyjnej w każdym calu kobiety. Hermiona zazwyczaj odprowadzała Draco pod salę matki, powierzając go opiece aurorów trzymających tam straż i odwiedzała swoich, nadal nieświadomych kim dla nich jest, rodziców.`Tym razem również po identyfikacji przez aurorów zamierzała odejść, by dać chłopakowi tą odrobinę prywatności.Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż ta sytuacja była dla niego bardzo stresująca i nie chciała dodatkowo go zawstydzać w momencie słabości. Nie raz wychodził od matki z kamienną twarzą, ale zaszklone oczy wyraźnie wskazywały jak bardzo to wszystko przeżywał.Nie zdążyła się jednak nawet odwrócić by odejść, kiedy poczuła delikatny uścisk smukłych palców na swojej dłoni.
— Zostań, proszę – dobiegł ją ledwie słyszalny szept. Skinęła tylko głową i splotła swoje palce z jego, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy. Słowa nie były tu potrzebne. Usiadła w fotelu lekko oddalonym od łóżka pacjentki i przymknęła oczy, nie chcąc zakłócać tego niemego spotkania syna z matką. Nie zauważyła nawet kiedy zatraciła się w swoich własnych myślach dotyczących ostatnich wydarzeń. Wciąż i od nowa analizowała zachowanie Rona i to jak bardzo się zmienił. Mimo swoich słów i tego jak bardzo ją zranił, to był Ron, z którym tak wiele przeżyli i z którym jeszcze niedawno wiązała swoją przyszłość. Miała wrażenie że coś jej cały czas umykało, coś ważnego i kluczowego a ściśle powiązanego z osobą rudzielca. Czy to tylko nienawiść do Malfoy’a nim kierowała, czy też było to coś bardziej złożonego? Fakt że ostatnio jej umysł był ukierunkowany na najnowsze odkrycia i na to co ściśle dotyczyło jej osoby… i niejasnych uczuć do siedzącego kilka metrów dalej blondyna.
Z każdym dniem odkrywała coraz to nowe, pozytywne cechy Ślizgona. To był zupełnie inny człowiek, od tego którego znała przez lata, a metamorfoza której była świadkiem sprawiła, że coraz częściej łapała się na tym, że bardzo chciała poznać tego człowieka jeszcze lepiej. I wmawiała sobie iż nic wspólnego nie miał z tym fakt, że jego bliskość poprawiała jej samopoczucie, czuła się przy nim bezpiecznie, a ostatnio nawet była adorowana i traktowana z czułością, jakiej nigdy wcześniej nie zaznała. I choć walczyła z tymi uczuciami, próbowała się dystansować, to w głębi duszy nieśmiało przyznawała że zaczynała lgnąć do niego jak pszczoła do miodu.
W pewnej chwili zreflektowała się, jak szybko myślenie o Ronie przekształciło się w myślenie o Draco. Jej wzrok bezwiednie skierował się na chłopaka, który z niespotykaną atencją i delikatnością poprawiał właśnie poduszkę matce. W jego oczach poza oczywistą troską można było wyczytać też ogromną miłość, ale również ukrywaną złość i determinację. Rzadko zdarzało jej się bywać z nim w momentach gdy odwiedzał matkę. Zawsze po tych wizytach był niezwykle zamknięty w sobie i wyciszony. Teraz uświadomiła sobie że wtedy znów ukrywał się za maskami, które coraz rzadziej pojawiały się na jego twarzy, by zatuszować swój ból.
Tak bardzo się zmienił przez ostatnie miesiące, a może wcale się nie zmienił? Może zawsze taki był, tylko nie mógł pozwolić sobie na ukazywanie prawdziwego siebie? Właściwie ta druga opcja coraz bardziej do niej przemawiała. Podeszła do Draco stając za jego plecami i położyła mu dłoń na ramieniu, tak jak podczas ich pierwszej wizyty w tej sali, a on, zupełnie jakby czas się cofnął, oparł policzek na jej ręce. Choć bardzo nie chciała, musiała przerwać tą wizytę.
— Draco, powinniśmy już wracać do Hogwartu – wyszeptała i delikatnie uścisnęła jego ramię. Tylko skinął głową na znak że się z nią zgadza. W jedną rękę ujął dłoń matki, a drugą złapał za tą spoczywającą na jego ramieniu.
— Kocham cię Mamo, nie poddawaj się proszę – głos miał zdławiony ale zadziwiająco miękki – Nie zostawiaj mnie. Zrobię wszystko żeby ci pomóc, tylko się nie poddawaj…
Po tych słowach i ucałowaniu matki w czoło ruszył zdecydowanym krokiem do drzwi prawie ciągnąc Hermionę za sobą. Dopiero gdy znaleźli się w pokojach które kiedyś zajmowali, a które wciąż były do ich dyspozycji, przygarnął Gryfonkę do siebie i mocno się w nią wtulił. Trzymał ją mocno. Nie wiedząc co ma zrobić ze swoimi rękami objęła go w pasie, a gdy poczuła że lekko drży, zaczęła odruchowo głaskać jego plecy. Trwali tak dłuższą chwilę aż usłyszała tuż przy uchu szept.
— Nie poszłaś przeze mnie do rodziców… przepraszam…
— I tak pracują więc wątpię by to był dobry czas na odwiedziny.Jakbyś nie zauważył, jest środek tygodnia i roboczy dzień. Jestem z nimi umówiona dopiero na niedzielę. – Powiedziała lekko, chociaż było jej trochę przykro że nie mogła zobaczyć rodziców przed tak niepewnym jutrem. Ale teraz już nie było na to czasu. Musiała wierzyć, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i że w niedzielę spędzi z nimi kilka godzin. Uśmiechnęła się na myśl, że mimo iż jej nie pamiętają, to traktują ją jakby była ich córką, z troską i ze swego rodzaju miłością. Podczas ostatniego spotkania, jej matka stwierdziła, że gdyby mieli córkę, to bardzo pragnęłaby żeby była podobna do niej, pomijając oczywiście fakt, że była podobna fizycznie, no ale pani Granger - Wilkins nawet przez myśl nie przeszło że w żyłach tej młodej kobiety płynie jej krew.
Poczuła na podbródku palec unoszący jej głowę w górę, by po sekundzie zatopić się, pełnym poczucia winy spojrzeniu. To również było coś nowego, czego w dawnym Malfoy’u nie sposób było uświadczyć, a co coraz częściej rozczulało Gryfonkę. Jej myśli natomiast dominowało pytanie - Jakim naprawdę jesteś człowiekiem Draco???
— Naprawdę w porządku – powiedziała miękko.
Przez chwilę jeszcze jej się przyglądał jakby oceniając szczerość jej wypowiedzi. W końcu nachylił się by szepnąć jej do ucha jedno słowo: - dziękuję.
Hermiona resztką woli odsunęła się od chłopaka, choć tak naprawdę miała ochotę utonąć w jego objęciach, jak zawsze gdy był blisko. Podeszła do kominka by otworzyć im drogę powrotną do szkoły. Chwilę później znajdowali się w jej sypialni.
— Właściwie po co tu wróciliśmy? Nie mogliśmy aportować się od razu do Dworu? – zapytał Draco otrzepując się z pozostałości popiołu na ubraniu. Jako wieczny esteta nie za bardzo lubił ten sposób podróżowania.
— Po to – Hermiona podeszła do biurka i wyjęła z szuflady zrolowany pergamin zawierający pierwszą część przepisu na eliksir i schowała go do torebki . – Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią. Chociaż w szpitalu nie powinno się nic wydarzyć, wolę chuchać na zimne.
Draco skinął ze zrozumieniem głową i spojrzał na zegarek. Zostały im nieco ponad trzy godziny do momentu rozpoczęcia pracy.
Zeszli salonu. Właściwie to Hermiona miała nadzieję na usłyszenie jakiejś relacji z dalszego przebiegu porannego przesłuchania. Niestety siedzący w salonie młodzieńcy twierdzili że jeszcze nic nie wiadomo. Odrobinę rozczarowana uznała że relację najpewniej usłyszy dopiero od Severusa. Po krótkiej wymianie zdań in wysłuchaniu ostatnich rad Davida odnoszących się do ich barier emocjonalnych, co przy długotrwałym użyciem zaklęcia łączenia mocy miało niebagatelne znaczenie, Hermiona wezwała Kropkę by zabrała ich do Dworu. W milczeniu podali skrzatce ręce i czekali na charakterystyczne dla aportacji szarpnięcie w okolicy pępka. Gdy już znikali i pokój zaczął wirować wokół nich, kominek rozświetlił się szmaragdem i wyszedł z niego mocno wzburzony Harry, wykonując ręką gest jakby chciał ich zatrzymać.
— Malfoy! Musimy wrócić! Widziałeś twarz Harry’ego? Tam się musiało coś stać! – Hermiona prawie krzyknęła ledwie pojawili się we Dworze.
Choć pierwotnie mieli zjawić się tu na godzinę przed rozpoczęciem pracy nad eliksirem, oboje doszli do jednoznacznego wniosku, że zamiast siedzieć w szkole, gdzie nigdy nie było spokoju, aportują się wcześniej i w skupieniu przygotują się do pracy mając pod ręką portret Severusa i jego bezcenne wskazówki.
— Przesadzasz. Cokolwiek tam się stało musi poczekać. I czemu właściwie uważasz że coś się stało? Potter pewnie przyleciał żeby nie zabić Łasica. Nawet ja zauważyłem że Weasley bardzo działa naszemu zbawicielowi na nerwy. Sama przyznasz że to nie powód żeby teraz tam wracać. Z resztą Sev pewnie nam wszystko powie jak tylko się zjawi.
— Ale ja wiem że coś poszło źle! Znam Harry’ego i jego reakcje, był wzburzony i bardzo wściekły i miał to coś w oczach. Uwierz, że to coś poważnego. Mamy jeszcze trochę czasu, wróćmy i przynajmniej dowiedzmy się o co chodzi. – Gryfonka nie poddawała się.
— I zauważyłaś to wszystko w ułamku sekundy? Zupełnie niepotrzebnie panikujesz, ale skoro ma cię to uspokoić, niech Kropka aportuje się do McGonagall i zamelduje że jesteśmy na miejscu i potrzebujemy Severusa. – Chłopak usiadł na kanapie w pobliżu kominka i jednym machnięciem różdżki rozniecił w nim ogień. Och, on też zauważył wzburzenie Złotego Chłopca i przeczuwał że stało się coś nieprzewidzianego, ale ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowali były nerwy. Dlatego, choć i jego zżerała ciekawość, przybrał pozę ignoranta. Granger podchodziła do wszystkiego zbyt emocjonalnie, a dziś potrzebne było im skupienie i spokój, nawet jeśli podstawa eliksiru była prawie banalna w wykonaniu to najmniejszy błąd mógłby zaważyć tak na końcowym efekcie, jak i na ich bezpieczeństwie. A Severus … Miał niemal stuprocentową pewność że zadziała jak katalizator.
— Tak, zauważyłam…Nie zapominaj że przez prawie rok praktycznie nie rozstawaliśmy się ani na chwilę Zrób tak Kropeczko, jak powiedział Draco – zwróciła się do stojącej obok niej skrzatki z lekką rezygnacją w głosie ustąpiła i niezbyt elegancko klapnęła na fotel. Ale nadal miała przeświadczenie że to coś poważnego. Teraz pozostało im tylko czekać na rezydenta portretu zawieszonego nad kominkiem.
— Tak panienko, Kropka jedynie chce powiedzieć, że przygotowała jedzenie w kuchni, bo później, jak powiedział mistrz, nie będzie mogła się tu pojawić aż do zakończenia pracy przez panienkę i panicza – w głosie skrzatki można było wyczuć nie tylko zawód z powodu tego że przez najbliższe trzy miesiące nie będzie mogła dbać o swoją panienkę w jej domu, ale również troskę i niepokój. ‒ Kropka zrobiła również zapasy w spiżarni na następne miesiące panienko….
Oblicze Hermiony rozjaśniło się po tych słowach, bo choć nadal uważała że skrzaty domowe są skrajnie wykorzystywane, to sama Kropka w jakiś sposób ją rozczulała. Przyzwyczaiła się do niej i nie wyobrażała sobie Dworu bez jej obecności. Uśmiechnęła się ciepło…
— Jesteś niezastąpiona i bardzo ci dziękuję ‒ pogłaskała z czułością skrzatkę po głowie – i proszę, nie martw się o nas, zobaczymy się jutro w Hogwarcie, a teraz proszę, idź do profesor McGonagall...
— Tak panienko – ostatnie spojrzenie zatroskanych skrzacich oczu i trzask aportacji uzmysłowiły Hermionie że właśnie zostali pozostawieni sami sobie, że przez trzy miesiące będą jedynymi gośćmi tej okazałej budowli, a w momencie gdy fizycznie rozpoczną pracę nad eliksirem nawet Severus nie będzie mógł się pojawiać na swoim portrecie.
Tego akurat nie była do końca pewna, ale przypuszczała że magia portretów może być uznana za obcą. Zakodowała w głowie, aby zapytać o to Severusa, gdy tylko się pojawi. Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie i zatrzymała wzrok na swoim towarzyszu niedoli. Ich spojrzenia spotkały się. Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa, w końcu Hermiona przymknęła powieki i oparła głowę lekko odchylając ją do tyłu. Miała chaos w myślach. Musiała jakoś nad nim zapanować,bo w przeciwnym wypadku nie będzie w stanie się skoncentrować nad pracą. Jak na złość, zupełnie jakby miała za mało emocji jak na jeden dzień( który o zgrozo, upłynął dopiero w połowie), cały czas męczył ją widok wzburzonej twarzy przyjaciela. Już kiedyś widziała takie lub bardzo podobne oblicze Harry’ego, teraz musiała tylko dopasować okoliczności, a wtedy będzie wiedziała co poszło nie tak.
Zatopiona we własnych myślach nie usłyszała kiedy Draco podszedł do niej i kucnął przy jej kolanach. Dopiero gdy delikatnie nakrył jej ręce własnymi dłońmi, drgnęła przez ten niespodziewany kontakt.
— Granger? – cichy, ale przesycony ciepłem i tak bardzo inny od codziennego głos chłopaka zmusił ją do powrotu na ziemię.
Otworzyła powoli oczy i ponownie zatonęła w tych szarych, niemal srebrnych tęczówkach młodego arystokraty. Powiadają, że spojrzenia mówią wszystko, a oczy są zwierciadłem duszy. Z tych w które teraz spoglądała troska wprost wypływała szerokim strumieniem. Ciepło i wsparcie...ale było w nich coś jeszcze, coś czego nie umiała ubrać w słowa, coś czego nie potrafiła zidentyfikować. I nagle, zupełnie nie wiedziała dlaczego właśnie w tym momencie, powróciło do niej jedno, a właściwie dwa zdania wypowiedziane przez blondyna tego poranka w gabinecie dyrektorki.
...Chodzą po tej ziemi trzy osoby dla których dałbym się pokroić, i zabiłbym bez mrugnięcia powieką, gdyby stała im się krzywda. Jedną z nich jest Hermiona...
Przechyliła głowę i z ciekawością właściwą małym dzieciom, nie zrywając kontaktu wzrokowego zaczęła analizować te słowa. Początkowo myślała, że powiedział to tylko dlatego żeby dokuczyć Ronowi, ale teraz już nie była tego taka pewna. Spojrzenie Draco było niemalże cielęce jak u zauroczonego małolata, którym Malfoy zdecydowanie nie był, ale jej szósty zmysł podpowiadał że jest zupełnie szczere. Nadal nie mieściło jej się w głowie że arystokrata mógłby… darzyć ją głębszym uczuciem?
Odpowiedź przyszła niespodziewanie z ust Ślizgona, zupełnie jakby czytał jej w myślach.
— Hermiona, posłuchaj…. jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, nadal możemy się jeszcze wycofać… i nie będę miał ci tego za złe. Tylko powiedz, a twoje słowo stanie się dla mnie rozkazem…
— Co ty wogóle mówisz Malfoy? Wiesz że stawka jest o wiele wyższa, niż tylko życie twojej mamy, czy przywrócenie pamięci moim rodzicom, choć to samo w sobie powinno być dla nas priorytetem. Takich jak ona jest coraz więcej, choć nie jest to podawane do publicznej wiadomości, a może być jeszcze gorzej…
— Ale Ty... – westchnął i na moment zawiesił głos, ale nie spuścił z niej wzroku – Ty jesteś dla mnie równie ważna jak mama.Nie wyobrażam sobie gdyby coś ci się miało stać, tak jak nie wiem jak bym zniósł śmierć matki…Gdybym musiał między wami wybierać… teraz już bym nie potrafił….
Po raz kolejny tego dnia się obnażył, tym razem ze swoich uczuć…. i jeśli Granger w końcu nie zrozumie jak bliska jest jego sercu, to poważnie zwątpi w tę jej osławioną inteligencję.
Cisza jaka zapadła po niespodziewanym wyznaniu chłopaka zdawała się ciążyć obojgu, ale nadal nie mogli oderwać od siebie wzroku. Arystokrata w końcu uznał że się wygłupił i spuścił głowę żeby ukryć cisnące się pod powieki łzy. Był niemal pewien tego, co spędzało mu sen z powiek, tego czym niejednokrotnie zbijał argumenty Diabła, gdy przyjaciel nakłaniał go do wyznania swoich uczuć, był pewien… odrzucenia i tego że swoim wyznaniem zaprzepaścił możliwość zdobycia serca tej konkretnej kobiety.
Pierwsza myśl jaka zawitała do jego głowy, gdy tylko przypomniał sobie ostatnią rozmowę z kumplem, to że Blaise już jest trupem, mimo tego że jest trzecią osobą na jego liście za którą bezwarunkowo oddałby własne życie.
— Draco… – usłyszał w końcu szept – ja… ja nie wiem co powiedzieć… jak? dlaczego? Mówisz poważnie? Że niby ty… mnie… ale ja jestem szl… – nie pozwolił jej dokończyć kładąc palec na ustach.
— Ciii… to nie ma znaczenia… nigdy nie miało. No może na początku, zanim sobie uświadomiłem bezsens tych podziałów i kiedy jeszcze ślepo starałem się zadowolić ojca. Potem… za każdym razem gdy musiałem użyć tego słowa.. bolało… nawet chyba bardziej niż ciebie….
— Potem? – Nie była w stanie złożyć żadnego konkretnego zdania. Była tak zaskoczona otwartością i wyznaniem Malfoy’a że dosłownie miała totalną pustkę w głowie. Przez chwilę myślała że to całkiem niezły dowcip, ale kiedy ujrzała smutek i z trudem powstrzymywane przez chłopaka łzy… nie mogła dłużej wątpić w jego szczerość. – Jak długo?
— Tak na poważnie to jakoś od naszego czwartego roku, ale przełomem była chyba twoja piąstka na moim nosie…
— Słodki Merlinie… – westchnęła ledwie słyszalnie – czemu właśnie dziś mi to mówisz?
— Bo… Na zielone gacie Salazara… bo jutra już może nie być? Bo nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś nam się stało i nigdy nie miałbym szansy ci powiedzieć jak wiele dla mnie znaczysz i jak ważna dla mnie jesteś? Bo po tylu latach mam już dość zakładania masek i tłumienia w sobie własnych uczuć? Bo mimo wszystko jestem samolubnym draniem i …?
— Draco zwolnij – przerwała mu, gdy nakręcił się tak, że słowa wypływały z jego ust z szybkością kul wystrzeliwanych z karabinu maszynowego. Ona sama odzyskiwała zdolność logicznego myślenia. – I co teraz? Czego ode mnie oczekujesz po TAKIM wyznaniu?
— Niczego osobistego... – odpowiedział z namysłem – Wiem jakim byłem draniem i jak wiele razy cię zraniłem, nawet jeśli tylko w ten sposób mogłem cię chronić. Dlatego nie liczę na nic, z Twoim przebaczeniem włącznie, ale pozwól mi dbać i troszczyć się o ciebie. Daj mi proszę szansę na …., no nie wiem rehabilitację? Na pokazanie Ci prawdziwego mnie, bez żadnych masek? Ale jeśli proszę o zbyt wiele, przyjmę wszystko co mi dasz… tylko... po prostu bądź…
— Ale ty już to robisz i jak się okazuje, robisz to od dawna…– słowa uwięzły jej w gardle. Draco oparł czoło o jej kolana i z niepokojem czekał na dalsze słowa. Ale zamiast nich dobiegło ich uszu znaczące chrząknięcie znad kominka. Oboje podnieśli głowy by dostrzec zawadiackie spojrzenie Severusa, które utwierdziło ich w przekonaniu że przysłuchiwał im się od dłuższego czasu.
— No dobra troskliwy misiu, myślę że Hermiona zrozumiała – CIEPŁY uśmiech rozjaśnił mu oblicze – ale przyznasz że teraz powinniście skoncentrować się na czymś innym. Mamy do omówienia jeszcze kilka szczegółów zanim przystąpicie do pracy. – Draco posłał ojcu chrzestnemu spojrzenie godne wściekłego smoka. Był tak blisko uzyskania odpowiedzi, a on musiał jak zwykle zjawić się w najbardziej newralgicznym momencie.
— Jasne, bo kilka minut miałoby jakieś znaczenie. Zawsze musisz wciskać ten swój długi nochal w najmniej spodziewanym momencie – burknął pod nosem oskarżycielskim tonem.
Hermiona wodziła wzrokiem od portretu do siedzącego u jej stóp rozżalonego chłopaka. Dotarło w końcu do niej o co prosił ją Ślizgon w tych nieco zawoalowanych słowach. Dotarło do niej że właśnie otworzył przed nią serce, zaoferował swoje uczucia i wiele części układanki wskoczyło na swoje miejsce. Jego nadgorliwa troskliwość, często cielęcy wzrok, zaborczość nawet w tym ich udawanym związku. Teraz te zachowania miały dla niej sens. Musiała również przyznać że w jakiś niezrozumiały sposób, ten do niedawna arystokratyczny dupek, stał się jej bliski. Bliższy niż jakikolwiek inny przedstawiciel płci przeciwnej w całym jej życiu. Bezwiednie zanurzyła palce w blond czuprynie, czym przyciągnęła ponownie uwagę Dracona. Uśmiechnęła się delikatnie.
― Dokończymy tą rozmowę gdy będziemy sami, a teraz Sev niestety ma rację, powinniśmy się skupić na tym co mamy do zrobienia…. Ale zanim to nastąpi może zechciałbyś szanowny profesorze opowiedzieć nam co takiego wydarzyło się w gabinecie dyrektorki po naszym wyjściu, że Harry wyglądał jak wulkan przed wybuchem? – I nagle uświadomiła sobie kiedy widziała taką wściekłość u przyjaciela. Dokładnie wtedy, gdy Ron opuścił ich w trakcie poszukiwania horkruksów po dość spektakularnej kłótni.
Severus przez chwilę wydawał się zmieszany jakby rozważał co powiedzieć. Nie mógł powiedzieć prawdy, bo potrzebna była jej całkowita koncentracja, ale musiał ją jakoś uspokoić by niepotrzebne myśli nie zaprzątały jej wszystko wiedzącej główki.
— Poza tym że Weasley okazał się większym kretynem niż kiedykolwiek przypuszczałem? – parsknął w charakterystyczny dla siebie sposób używając półprawdy.
— To znaczy? – dziewczyna jednak nie dała się łatwo zbyć.
— To znaczy że jest pozbawiony mózgu i naprawdę blisko mu do pierwotniaka. Myślę że Potter sam chętnie ci to zrelacjonuje, a może nawet pokaże. I nie, nie dowiedzieliśmy się niczego, co by posunęło sprawę do przodu. – Profesorski ton jak i zacięta mina portretowego Severusa powinny być dla Gryfonki wyznacznikiem tego, iż temat uważa za zamknięty i nie zamierza dłużej prowadzić dyskusji w związku z nim. Hermiona jednak nie była tą odpowiedzią usatysfakcjonowana.
— Ale…
— Ale pójdziesz teraz do pracowni i przyniesiesz „ Bezpiecznego Alchemika”, bo zanim zaczniecie musicie zabezpieczyć laboratorium.
Hermiona miała już pewność że w Hogwarcie stało się coś poważnego, o czym Snape w żadnym wypadku nie chce im powiedzieć. Choć zżerała ją ciekawość postanowiła jednak odpuścić i skierowała swoje kroki do podziemi Dworu. Wizerunek nauczyciela eliksirów odetchnął z ulgą gdy dziewczyna nie podjęła dalszego drążenia tematu. Przeniósł wzrok na chrześniaka, i chociaż miał przeogromną ochotę podokuczać chłopakowi powiedział tylko spokojnie:
— Dacie radę Draco….